Wróciłam niedawno z kina z seansu „C’mon c’mon”. W krótkiej wymianie SMS-ów z koleżanką wykrystalizowało mi się kilka wniosków pedagogicznych, którymi chciałabym się podzielić. Tekst nie będzie pretendował do miana kompletnej recenzji” To kilka nieuczesanych myśli pedagoga biegnących truchcikiem wokół treści filmu.
Uwaga! Spoiler! Artykuł zdradza fabułę filmu.
- Czy film prezentuje wzorcowy sposób wychowania dzieci?
- Który nurt pedagogiczny jest w nim dominujący?
Postępowanie dorosłych wobec dziecka w „C’mon c’mon”
Główne dziecko filmu 9-latek Jesse. Jego mama wyjeżdża na dłużej z domu, by wesprzeć byłego męża, cierpiącego na chorobę dwubiegunową. Podczas jego nieobecności chłopcem zajmie się wujek – Johny. Oboje prezentują podobny styl wychowawczy. Co prawda wujek dopiero uczy się „obsługi” Jesse’a, bo sam nie ma dzieci, ale zdaje się we wszystkim na rady siostry i widzimy, że próbuje wcielać je w życie.
Jakie metody i zasady postepowania możemy wyłapać?
DZIAŁANIA NAPRAWCZE, których scenariusze bohaterowie znajdują w Internecie. Są to rozmowy, które rodzic podejmuje, gdy chce przeprosić za swoje błędy i odbudować nadwyrężoną relację z dzieckiem. Wujek czytający instrukcje z ekranu był uroczy! Dzieciak cierpliwie znosił te próby. Nawet wyszła im ta rozmowa.
ROZMOWA W FIKCYJNYCH ROLACH – coś pomiędzy zabawą tematyczną a dialogiem w rzeczywistości wtórnej (fikcyjnej). Jesse często przychodzi do mamy wieczorem w roli sieroty i wypytuje ją o jej zmarłe dzieci: jakie były? co robiły? Mama sądzi, że pod opieką wujka będzie chciał z nim się bawić w to samo. Rzeczywiście tak jest. Na początku wuj mówi wprost, że dla niego to dziwne i odmawia dalszego dialogu z siostrzeńcem, ale z czasem oswaja się z tematem i wchodzi w rolę.
TECHNIKI RELAKSACYJNE – wspominane tu i ówdzie oraz czasem stosowane na ekranie: dotykanie swoich opuszków palców, poklepywanie po ramionach, przerzucanie wyimaginowanego kamienia, oddychanie, rozluźnianie poszczególnych części ciała.
SZCZEROŚĆ – Jesse wie, na co choruje jego tata oraz wie, że mama miała aborcję. Jest też skory do zadawania pytań i od pierwszego dnia bezlitośnie wypytuje wujka, który jest dla niego niemal obcą osobą, o wszystkie możliwe sprawy prywatne. Widać, że szczerość jest ważną zasadą w jego domu.
CIERPLIWOŚĆ, którą szczerze podziwiałam, bo mnie w fotelu już czasem szlag trafiał 😉 Obie główne dorosłe postacie znoszą wszelkie teksty i wybryki chłopca z absolutnym stoicyzmem, choć przez telefon mama wyznaje, że czasem nie może wytrzymać. Jak już całkiem nie mogą wytrzymać, to podnoszą głos, a wówczas wieczorem stosują działania naprawcze.
Czy Jesse jest dobrze wychowywany?
Zdaje się, że wiele recenzji i opinii o filmie „C’mon c’mon” wyraża się bardzo pochlebnie lub wręcz zazdrośnie o sposobie wychowywania chłopca. Myślę, że widzimy na ekranie wiele wartościowych wzorców, z tym że moim zdaniem NIE są to wzorce wychowania. Najpierw wyczytajmy między wierszami parę faktów z kategorii „coś nie pykło”.
Po pierwsze, Jesse nie ma przyjaciół ani kolegów. Wie o tym i mówi o tym. Wydaje się, że jedyną towarzyszką 9-ciolatka jest mama. Dołącza do niej wujek i pod koniec filmu Jesse nazywa go swoim najlepszym przyjacielem. To nie byłoby złe, ale niestety wiemy, że to jego jedyny przyjaciel, choć film tego nie podkreśla.
Po drugie, nie mogę oprzeć się myśli, że lekko upiorne dialogi Jesse-sieroty o zmarłych dzieciach jego mamy mają związek z aborcją, której ona dokonała. Powiem szczerze, że trudno mi znaleźć uzasadnienie dla przekazania takiej informacji dziecku, zwłaszcza, że musiało się to stać jeszcze wcześniej, zanim Jesse ukończył 9 lat. Syndrom ocaleńca raczej wymaga interwencji terapeutycznej, a nie codziennego wchodzenia w wyżej opisaną lekko upiorną „zabawę tematyczną”.
Po trzecie, Jesse zasadniczo robi to, co chce, np. chowa się i ucieka, gdy mu się czegoś odmówi. W filmie oglądamy scenę, w której znika w sklepie zaraz po tym, jak wujek odmówił zakupu grającej szczoteczki do zębów. Wujek się przestraszył i szuka gościa między regałami. W końcu go znajduje, chwyta za ramiona i dosadnie mówi: „Nie robi się tak!” (lub coś podobnego – odtwarzam z pamięci), a dzieciak na to… zaczyna go przedrzeźniać! Wujcio pilnuje się naprawdę fest i pozostał jedynie na hasłach „Przestań!” i „Stop!” (żadnych wyzwisk, gróźb ani szarpania, słowo daję!), które coraz głośniej powtarza Jesse. Wujcio też mówi swoje coraz głośniej, aż tu młody mu w końcu zwiał ze sklepu na ulicę. W kolejnej scenie Johny rozmawia z siostrą, bo ma kaca moralnego, że krzyknął (w tym miejscu już się mocno dziwiłam, bo to, co widziałam w sklepowej scenie było dalekie od „nakrzyczenia” na dziecko) i ustalają, że przeprosi siostrzeńca. Następnie przeprosimy się odbywają, a potem… Jesse myje zęby grającą szczoteczką, którą jednak zakupili. Eeee… No, ja myślę, że to jest wzmacnianie zachowań niepożądanych 😉
Na pewno nie każdy zgodzi się ze mną, że te zjawiska można wrzucić do kategorii „coś nie pykło”. Zgodnie z moim wyczuciem film proponuje wychowanie w nurcie indywidualistycznym i prawdopodobnie zwolennicy tego nurtu nie będą mieli zastrzeżeń.
O czym jest „C’mon c’mon”
Uważam, że to NIE jest film o wzorcowym wychowaniu. Przynajmniej, nie powinien być traktowany jako taki, bo wiele spraw wychowawczych idzie tam dosyć koślawo. Możemy go jednak potraktować jako film o NAWIĄZYWANIU RELACJI Z DZIECKIEM, zwłaszcza takim troszkę potłuczonym…
Wydaje mi się, że są takie sytuacje, gdy priorytetem jest poczucie bezpieczeństwa i nawiązanie więzi z dzieckiem, a wszelkie sprawy wychowawcze muszą spokojnie poczekać. Z taką sytuacją mamy do czynienia, gdy: dziecko jest świeżo po trudnych przejściach (Jesse jest, bo jego rodzice rozstali się niedawno), przeżywa kryzys psychiczny, zmaga się z chorobą, trafia pod opiekę nowej osoby w nowym miejscu, itp.
Wówczas uzasadnione może być podjęcie decyzji niemal terapeutycznej: „Wszystko wytrzymam, wszystko spróbuję zrozumieć, ciągle będę blisko, zawsze pierwszy wyciągnę rękę na zgodę, zadbam o komfort za wszelką cenę”. Nie wydaje mi się jednak, żeby to był dobry pomysł na całe życie, na wszystkie dzieci i na wszystkich rodziców.
„Opieka nad nim i praca to już jest za dużo”.
wujek Jessego
Dodajmy, że Jesse nie ma rodzeństwa. Przez cały film chłopiec nie chodził do szkoły i nie miał żadnej pracy domowej do odrobienia 😉 Przez większość filmu wujcio także nie pracował.
Jaki z tego morał?
Z filmu możemy się nauczyć cierpliwości i empatycznego rozmawiania, ale też, że są potrzebne do tego warunki (czas, spokój, dyskrecja). Otrzymujemy też wskazówki, jak budować bezpieczną więź i zbliżyć się do dziecka w takich okresach, gdy są potrzebne „rodzicielskie usługi premium”.
Możemy także wyciągnąć ważny morał o refleksyjności wychowawcy. Mam wrażenie, że „C’mon c’mon” proponuje to, co ja – nawyk częstego rozmawiania o dziecku. Urocze jest to, że nawet w sytuacji, gdy tata nie może być już partnerem do rozmowy, dialog o dziecku prowadzi matka z wujkiem*. Johny także często nagrywa swój audiopamiętnik. Mówi wtedy i o wydarzeniach dnia, i o swoich uczuciach. Poddaje też ocenie swoje postępowanie.
Na pewno regularne rozmowy rodziców o dzieciach i rodzicielskie pamiętniki skuteczniej pomogą Wam „złapać” dobrą i mądrą ścieżkę wychowania niż codzienne googlanie „co zrobić, gdy dziecko…”.
*) Tego typu dialogi może Wam ułatwić mój poradnik „Wychowujemy, więc rozmawiamy„
**) Kadr z filmu „C’mon C’mon” pochodzi ze strony Filmweb.